wtorek, 30 sierpnia 2016

Rozdział XXIX - Koniec wakacji

  Przebudziłam się i zerknęłam na zegarek. Południe. Przespałam siedem godzin. Spojrzałam na Lysandra, który leżał na plecach. Miał zaciśnięte oczy, co oznacza, że głowa go boli. Przeszłam nad nim delikatnie i udałam się do łazienki, razem z ubraniami. Później poszłam do kuchni. Uszykowałam kanapki z dwóch bochenków chleba. W końcu mam do wykarmienia czternaście osób... Rozłożyłam talerze, nalałam wodę do szklanek i położyłam tabletki przeciwbólowe koło trzynastu. Szczęście, że ja nic nie wypiłam, bo marnie by teraz z nami było... Posprzątałam po szykowaniu i poszłam wszystkich obudzić. Najpierw skierowałam się do sypialni, a konkretnie do łóżka, na którym leżał Lysander. Usiadłam obok, pochyliłam się nad nim i delikatnie musnęłam jego usta.
- Mhm - wymamrotał i powoli otworzył oczy.
  Podniósł się do pozycji siedzącej i zanurzył się w moich włosach, po czym krótko, ale bardzo namiętnie mnie pocałował. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
- Tak możesz mnie budzić codziennie - powiedział, a ja zachichotałam.
- Jak głowa?
- Przyznam, że boli, ale nie jest źle.
- Obudź Kastiela, a ja pójdę do salonu. Zrobiłam śniadanie - wstałam i wyszłam z pokoju. - Wstawać! - wrzasnęłam, ale niektórzy mruknęli coś pod nosem, a inni spali jak zabici.
  Poszłam do kuchni i wzięłam dwie pokrywki od garnków. Wróciłam do salonu i zaczęłam nimi trzaskać.
- Nie hałasuj! Głowa mi pęka!
- Nie tylko tobie! - zaczęli się przekrzykiwać.
- Wstawać! Śniadanie na stole! Widzę was wszystkich za pięć minut! - krzyknęłam i poszłam do kuchni.
  Po chwili przyszedł Lysander i usiadł obok mnie. Zaraz po nim Kastiel, a potem cała, ledwo żywa, reszta. Kilka osób chciało najpierw wziąć leki.
- Najpierw jedzenie, potem tabletki - powiedziałam. - Zepsują się wam żołądki.
  Śniadanie minęło w ciszy. Ludzie pożerali kanapki, jakby nie było jutra. Później od razu połknęli leki. Po śniadaniu trzeba było się pakować. We trójkę poszliśmy do sypialni. Zapakowałam wszystkie ciuchy, kosmetyki i włożyłam Jess do transportera. Sprawdziłam rozkład jazdy autobusów w naszym mieście. Pomogłam chłopakom i wyszliśmy z pokoju. Całą bandą zeszliśmy na dół i wyszliśmy przed hotel. Przy samochodzie stał Victor i patrzył prosto na mnie. Podeszliśmy do pojazdu.
- Cześć... - powiedziałam smutno.
- Szkoda, że już jedziesz... Mam coś dla ciebie - wyjął z kieszeni naszyjnik i podał mi go. - To perła z naszego wypadu na rafę... Nie wyjęłaś jej z pianki.
  Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Zamiast tego rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuję - szepnęłam i pocałowałam go w czerwony policzek. - Zapniesz?
  Podałam mu wisiorek, odwróciłam się i uniosłam włosy. Zapiął go delikatnie. Spojrzałam mu w oczy, uśmiechnęłam się ciepło i wsiadłam do busa. Usiadłam przy oknie, obok Lysandra i pomachałam brunetowi gdy odjeżdżaliśmy. Oparłam głowę o ramię białowłosego i westchnęłam.
- Rozalia już zaplanowała kolejne przyjęcie... - zaczął.
- Kiedy? - zaciekawiłam się.
- Po rozpoczęciu roku...
- Będzie trzeba pójść na shopping - powiedziałam do siebie. - Jak głowa?
- Dobrze, już nie boli.
- Cieszę się - uśmiechnęłam się i mimowolnie ziewnęłam.
- Prześpij się - szepnął i pogłaskał mnie po policzku.
  Zamknęłam oczy i po chwili odpłynęłam.

  Wskoczyłam do wody i ujrzałam rafę. Wokoło pływał mój czarnowłosy przyjaciel. Gdy zbliżyłam się do niego, przeniosłam się na łąkę. Położyłam się w trawie, obok Victora. Było bardzo cicho. Milczeliśmy, a wokół nas śpiewały ptaki. Na niebie widniała wyraźna tęcza. Vic chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, po czym przytulił. Patrzył mi głęboko w oczy. Wdziałam w nich smutek i cierpienie, jakby czegoś mu brakowało...
- Żegnaj - powiedział, pocałował mnie w policzek i rozpłynął się w powietrzu.
  Próbowałam wyśledzić go wzrokiem, ale nigdzie go nie było... Spojrzałam przed siebie i ujrzałam Susan stojącą na skaju polany. Także była nieszczęśliwa. Patrzyła na mnie, jakbym zrobiła jej krzywdę.
- Przepraszam - szepnęłam, nawet nie wiem z jakiego powodu.
  Rudowłosa odwróciła się ode mnie i także zniknęła. Co tu się dzieje? Przede mną pojawił się sporych rozmiarów cień, jakby zasłaniał słońce. Spojrzałam w górę i zobaczyłam białego pegaza z tęczową grzywą, biegnącego po tęczy. Na jego grzbiecie siedział mój białowłosy ukochany. Gdy wylądował, zsiadł z konia i podszedł do mnie. Jak jego poprzednicy, miał smutną minę.
- Nie zostawiaj mnie - szepnęłam, a po policzku pociekła mi samotna łza. - Proszę, tylko nie ty...
  Przytulił mnie i zaczął nami kołysać, próbując mnie uspokoić.
- Obudź się - powiedział, a ja zmarszczyłam brwi. - Obudź się. Obudź się.

- Kate, obudź się. Jesteśmy na miejscu - usłyszałam spokojny głos i delikatnie uchyliłam powieki.
- Która godzina? - zapytałam półprzytomna.
- Zaraz siedemnasta - oznajmił, a ja poderwałam się.
- Musimy się pośpieszyć, bo nie zdążymy! - krzyknęłam i pociągnęłam go za ramię.
- Gdzie nie zdążymy?
- Dowiesz się później - powiedziałam z uśmiechem.
  Wyjęłam swoje walizki, a Lys swoje. Pociągnęłam go w stronę przystanku autobusowego i usiedliśmy na ławce.
- Gdzie jedziemy? - spytał.
- Dowiesz się, jak będziemy na miejscu - unikałam odpowiedzi.
  Gdy przyjechał autobus, wsiedliśmy do niego i udaliśmy się na tylne siedzenia. Długa droga przed nami, a ja nie mogę się już doczekać. Mam nadzieję, że Lysandrowi spodoba się cel naszej podróży... Chciał mnie lepiej poznać, to dostanie czego chciał!

Hejka kochani! Jak się podobało? Mam nadzieję, że jest wszystko okej :D W końcu mam własne magiczne urządzenie do pisania, zwane również laptopem! Nie będę musiała brać kompa od mamy ;D Zbliża się rok szkolny, a ja jeszcze nie poczułam wakacji... Może w szkole sobie odpocznę? Nieważne ;P Nudzi mi się ostatnio, więc możecie mi zadawać pytania w komentarzach (oczywiście w granicach rozsądku xD). Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz